Tag: deutsche grammophon

Płyty roku 2018: Yuja Wang

Urodzona w Pekinie w 1987 roku pianistka Yuja Wang zwróciła na siebie uwagę kilka lat temu nie tylko talentem, wirtuozerią i urodą, ale także nieco ekstrawaganckimi, jak na obyczaje sal koncertowych, strojami. Szybko dostrzeżona przez Deutsche Grammophon podpisała z legendarną wytwórnią ekskluzywny angaż. Ma już na koncie nagrania muzyki Ravela, Rachmaninowa i Prokofiewa, między innymi z Gustavo Dudamelem i jego sławną Simon Bolivar Youth Orchestra. Wraz z prestiżowymi kontraktami z DG, następnie z Rolexem (ambasadorka marki!) suknie Yuji stawały się nieco dłuższe, a buty nieco niższe, a sama pianistka dołączyła do niewielkiego grona supergwiazd współczesnej pianistyki. Trzeba naprawdę mieć gigantyczny talent i pracowitość, aby osiągnąć taki status przed trzydziestką, na dodatek pochodząc z kraju, który dosłownie zwariował na punkcie fortepianu i w którym według ostrożnych szacunków naukę gry na fortepianie pobiera aktualnie około 40 milionów dzieci. Pamiętajmy przy tym, że do połowy XX wieku fortepian nie był w Chinach traktowany poważnie, a pierwszy chiński utwór na fortepian napisano w latach trzydziestych zeszłego stulecia. W latach rewolucji kulturalnej fortepiany niszczono jako dekadencki symbol zgniłego Zachodu, a kilkadziesiąt lat później lista pochodzących z Kraju Środka wirtuozów ciągle się wydłuża.

Żródło: yujawang.com, foto: Lilliana Morsia

Powody, dla których Yuja jest dziś na szczycie słychać na wydanej niedawno płycie koncertowej, zarejestrowanej w berlińskiej filharmonii w listopadzie. Nie dajcie się zwieść filigranowej urodzie pianistki! To nie jest delikatne, romantyczne granie. To jest niezwykła, dramatyczna opowieść w czterech rozdziałach: najpierw bardzo spokojnie i bez egzaltacji zagrane cztery utwory Rachmaninowa. Początek to na wpół taneczne, umpa-umpa, na wpół śpiewne, tęskne Preludium op. 32. Dla mniej odpornych na wdzięki rosyjskiego kompozytora pianistów to okazja, aby trochę pohisteryzować, ale Yuja jest powściągliwa, stara się, aby historia otwierająca jej wieczór była prosta. Dwa następne utwory to „Etudes-Tableaux” z różnych opusów, które łączy niepokojące pokrewieństwo z muzyką Ravela. A przynajmniej tak Yuji to gra: na coś czekamy, coś się zbliża….

Ostatni utwór Rachmaninowa w programie, Preludium b-moll op. 32 zaczyna się jak lament nad stratą, nad rozstaniem. Pianistka w środkowej części, nucąc pod nosem jakąś brakującą jej frazę, pozwala sobie na ośmielenie ważącego pół tony potwora, na którym gra, do bardzo dramatycznego wyznania. To już nie chłodny Ravel, to kontrasty dynamiczne jak u Chopina. I czasem, jak u Chopina, pod koniec utworu muzyka płynie tak powoli, że niemal się zatrzymuje. Pogodzenie się z losem? Delikatny początek Sonaty Skriabina op. 70 wydaje się być logiczną kontynuacją poprzedniego utworu. Po chwili jednak pojawiają się intrygujące tryle i opowieść zaczyna nabierać innych kolorów, zaczyna się nowy rozdział. Nowa nadzieja… Sonata Skriabina ma w sobie mnóstwo blasku, szkicowanego niezliczonymi trylami, ale pod koniec utworu idylliczny obrazek zaczyna pękać i nadzieja okazuje się płonna. Zabieg wypisz, wymaluj filmowy.

I wtedy pojawia się muzyka Ligetiego: trzy zwariowane Etiudy. Każda używa innego chwytu emocjonalnego: najpierw mamy trochę twórczego bałaganu, bo nr 3 „Touches bloquees” to nerwowe poszukiwanie jakiegoś sensu: proste, antycypujące rocka riffy, spacerujące po całej klawiaturze fortepianu. Nr 9 „Vertige” jest kaskadą powtarzanych dźwięków z dramatycznymi akcentami w lewej ręce i to już prawie Philip Glass. W filmie w tym miejscu byłby zapewne pościg… Etiuda nr 1 „Desordre” to w tej opowieści złowrogi chaos, to triumf zła. Yuja Wang zabiera nas na ciemną stronę mocy i nie stara się upiększać obrazu. Wszystko stracone! Niewielu pianistów potrafi pokazać zło poprze muzykę. Benedetti Michelangeli to potrafił, tylko on mi teraz przychodzi do głowy. A teraz ta urodziwa Chinka.

Sonata Nr 8 Prokofiewa zaczyna się, co logicznie wypływa z poprzednich „scen”, od krajobrazu po bitwie… Najpierw wraca skupiony klimat trzeciego utworu, etiudy Rachmaninowa, ale po chwili wszystko to zaczyna się rozpadać na drobne fragmenty a muzyka, jak w poprzednio zagranych utworach Ligetiego, traci chwilami tonalną dyscyplinę i wracają nerwowe poszukiwania. Po chwili wraca też groza. Yuja jest bezwględna i funduje nam w środkowej partii, oznaczonej przez kompozytora raczej sarkastycznie „andante dolce” istne piekło. Nie jestem wielbicielem muzyki Prokofiewa, ale tym razem, w kontekście tego, co stało się wcześniej, słyszę żelazną konsekwencję w budowaniu dramaturgii recitalu i podoba mi się taka decyzja pianistki.

Druga część sonaty to krótki, kołyszący quasi-taniec, który artystka gra z mnóstwem kompletnie nieprzewidywalnego rubato. To senne, zmęczone interludium przed nadchodzącym finałem. Za chwilę obudzimy się w innym świecie…

Rytmiczny początek trzeciej części Sonaty Prokofiewa Yuja Wang atakuje z taką siłą, jakby testowała odporność koncertowego Steinwaya na kataklizmy. Po kilku minutach nawałnica zdaje się pomału uspokajać, ale to tylko dramaturgiczny chwyt: przed nami prawdziwy finał, oparty na ostinato w lewej ręce atak na Gwiazdę Śmierci. Zwycięski.

Aplauz, jaki się rozległ po ostatnim takcie tej opowieści był raczej rodem z koncertu rockowego. Bo to, co zagrała pianistka było jak pasjonujący film, do którego Rachmaninow, Scriabin, Ligeti i Prokofiew tylko napisali scenariusz.  Gwiazdą i reżyserem była Yuja Wang.

@ MŚ 2018