Tag: John Butt

Dunedin Consort w Krakowie, część druga: św. Cecylia

Ian Bostrige wielkim tenorem jest. Tego faktu nie mam ochoty kwestionować, ale dla mnie główną gwiazdą finałowego koncertu Misteria Paschalia w Wielkanocny poniedziałek był John Butt i prowadzony przez niego Dunedin Consort ze Szkocji. Ojczyzna hagusa i whisky zrodziła jedną z najbardziej precyzyjnych machin do grania muzyki dawnej, która idzie po swoje z zadziornością rockowej kapeli. Tutaj nie ma mowy o „akompaniamencie”, za Dunedinami trzeba nadążyć, co na szczęście udaje się bez trudu nie tylko doświadczonemu Bostridge’owi, ale i Chórowi Polskiego Radia, któremu należy się głęboki pokłon! Polski chór wypadł znakomicie!

W pierwszej części było kilka arii Purcella i Handla, w drugiej „Oda na dzień św. Cecylii” tego ostatniego. Dzieło pochodzi z niemal tych samych czasów, co „Mesjasz” i choć brak w nim szaleństwa i uroku młodzieńczych dzieł kompozytora, takich jak „Acis i Galatea” czy dramaturgicznej złożoności jego oper, to dojrzałość i świadomość kompozytorskich chwytów czyni z „Cecylii” bardzo smaczny kąsek.

Libretto jest popisem barokowego bełkotu. Wynika z niego, że muzyka to główny wzór na istnienie świata. Generalnie bym się zgodził, ale co zrobić np. z Sex Pistols? Za życia Handla nie spodziewano się ani aż tak drastycznych odstępstw od klasycznego kanonu, ani tego, że w domu Mistrza zamieszka kiedyś Jimi Hendrix. Z drugiej strony popularny dziś psycholog Jordan B. Peterson w swoich wykładach, dostępnych na YouTube wielokrotnie wskazuje, że muzyka jest odzwierciedleniem złożoności świata i odbieramy ją jako wielowarstwową narrację. Warstwa Handla była trochę inna, niż Hendrixa, ale obie, mimo wszystko, mieszczą się w kanonie muzyki Zachodu. Nawet jeżeli Hendrix był z USA, a Handel z NRD.

W loży na drugim poziomie ICE Kraków nie słychać wiele, ale przyjemność i tak duża!

tekst i foto @ MŚ 2018

Dwa fragmenty koncertu dostępne na Vimeo:

Dunedin Consort w Krakowie, część pierwsza, „Mesjasz” Handla

[W mijającym roku miałem okazję uczestniczyć w kilku fantastycznych koncertach. Relacje umieszczałem na  stronie zamkniętego forum dyskusyjnego, którego jestem uczestnikiem oraz na Facebooku. Na start mojego bloga pozwalam sobie przenieść tutaj kilka z tych relacji w nieco przeredagowanej formie.]

Materiał Krakowskiego Biura Festiwalowego

Zacznijmy od fonetyki gaelickiej: DUNEDIN wymawia się „DAN-IID’N” a nie „DANEDIN”. To od Dùn Èideann, nazwy miasta zwanego szerzej jako Edinburgh. Nie wiem, czy Jerzy Fryderyk Handel był kiedyś w Edynburgu, na pewno jednak był tam Fryderyk Chopin i tam właśnie dał swój ostatni publiczny koncert. Potem zagrał jeszcze w Londynie, w małej sali polskiego klubu (obok w sali dużej do tańca grała orkiestra). Ale to zupełnie osobna historia… 

Pod wodzą Johna Butta  w kwestii grania muzyki barokowej zespół z Dùn Èideann ma niewiele sobie równych na świecie. W wytwórni LINN RECORDS wydali kilkanaście kilka płyt, z których najbardziej wielbię „Acisa i Galateę” Handla, nagrali także jedno z niewielu wykonań koncertów brandenburskich Bacha, które potrafię wysłuchać od początku do końca oraz tzw. wersję dublińską oratorium „Mesjasz” Handla. Wersja dublińska to wariant, w którym część wykonawców (oboiści, połowa chóru) jest w Dublinie „not available”, ale zagrać trzeba. Handel był sprawnym impresariem i kiedy przyszły lepsze czasy, powtórzył sztukę w Londynie, juz z chórem i obojami, na dodatek w obecności króla Jerzego, który podobno wstał przy „Alleluja”. Złośliwi wielbiciele twórczości Bacha twierdzą, że król wstał, bo nie mógł juz dłużej usiedzieć przy twórczości Handla i myślał, że triumfalne pienia zwiastują koniec. A tu zonk, bo po „Alleluja” jeszcze szmat nut do końca. Nierozważne wstawanie króla przy „Alleluja” stworzyło tradycję wstawania przy „Alleluja” bez względu na stan i wykonanie. Nie wszyscy o tym wiedzą, więc cześć wstaje, część siedzi a część wychodzi, żeby być pierwszymi w szatni. 

Krakowski kościół św. Katarzyny, patronki między innymi filozofów, dziewic i polskich kolejarzy jest także ośrodkiem kultu św. Rity, patronki spraw beznadziejnych. 26 marca 2018 to niezwykłe miejsce gościło koncert inauguracyjny festiwalu Misteria Paschalia. Temperatura  gotyckim budynku bliska zeru a na zbudowanej estradzie po raz pierwszy w Polsce jeden z najlepszych na świecie zespołów muzyki dawnej: baranie struny, krótkie smyczki, wiolonczele bez wsporników, trzymane siłą kolan. Na scenie trzy zestawy klawiszy: portatyw, klawesyn i szpinet: prawie jak na koncercie YES. Przed nami wersja londyńska trochę niesłusznie najbardziej znanego dzieła Jerzego Fryderyka , skleconego naprędce w dwa tygodnie w roku 1741. Dzieła, nie Jerzego Fryderyka. Jerzego Fryderyka sklecono w roku 1685 w Halle (ex-NRD) ku chwale Anglii (ex-UE).

Gdybym nie miał pojęcia o możliwościach Dunedin Consort, to szok byłby pewnie większy. Ale i tak zetknięcie się na żywo ze szkockim zespołem, dobrze mi znanym z płyt okazało się dużym przeżyciem. Niespecjalnie dobrze czuję się na koncertach (zazwyczaj fatalna akustyka + suchotnicy), po drugie nie jestem wielbicielem „Mesjasza”. Handel to dla mnie „Rodelinda” albo „Rinaldo”. Opera, nie bogobojne oratoria! Profanum, nie sacrum… 

Ale oto często nudnawy w rękach innych wykonawców „Mesjasz” pod batutą Butta błyszczy i wciąga. Każda z 52 części ma swoją dramaturgię, ale też każda kolejna wynika z poprzedniej. Sklepienie gotyckiego  kościoła okazuje się najdoskonalszym systemem nagłośnieniowym, jaki można sobie wyobrazić dla takiej muzyki i artyści bezwstydnie je wykorzystują. Soliści bez wysiłku wypełniają głosami przestrzeń i czas, najwyraźniej czerpiąc radość ze śpiewania w akustyce, która zdaje się ich samych uwodzić. Chwile, kiedy John Butt zastyga w oczekiwaniu na wygaśnięcie pogłosu zakończonej właśnie części, by zacząć następną, mają coś z magii. 

Oczywiście „pod batutą Butta” to przenośnia, bo batuty jako takiej nie było. Zespoły grające w stylu historycznie poinformowanym noszą się nonszalancko i gardzą muszkami, batutami oraz wentylami w trąbkach. Maestro dyrygował zza szpinetu na stojąco, jednorącz, oburącz i całym sobą oraz niemal śpiewał wraz z chórem. Bez muszki i batuty. Trębacze sumiennie suszyli instrumenty po każdej dłuższej frazie, a w jednej z nieuniknionych dla zespołu grającego na historycznych instrumentach chwil strojenia klawesynista użył stetoskopu, by osłuchać swój instrument! Goście grający na Steinwayach mają jednak mniejszy fun!

Rewelacyjny koncert!

© MŚ 2018