[W mijającym roku miałem okazję uczestniczyć w kilku fantastycznych koncertach. Relacje umieszczałem na stronie zamkniętego forum dyskusyjnego, którego jestem uczestnikiem oraz na Facebooku. Na start mojego bloga pozwalam sobie przenieść tutaj kilka z tych relacji w nieco przeredagowanej formie.]
Zacznijmy od fonetyki gaelickiej: DUNEDIN wymawia się „DAN-IID’N” a nie „DANEDIN”. To od Dùn Èideann, nazwy miasta zwanego szerzej jako Edinburgh. Nie wiem, czy Jerzy Fryderyk Handel był kiedyś w Edynburgu, na pewno jednak był tam Fryderyk Chopin i tam właśnie dał swój ostatni publiczny koncert. Potem zagrał jeszcze w Londynie, w małej sali polskiego klubu (obok w sali dużej do tańca grała orkiestra). Ale to zupełnie osobna historia…
Pod wodzą Johna Butta w kwestii grania muzyki barokowej zespół z Dùn Èideann ma niewiele sobie równych na świecie. W wytwórni LINN RECORDS wydali kilkanaście kilka płyt, z których najbardziej wielbię „Acisa i Galateę” Handla, nagrali także jedno z niewielu wykonań koncertów brandenburskich Bacha, które potrafię wysłuchać od początku do końca oraz tzw. wersję dublińską oratorium „Mesjasz” Handla. Wersja dublińska to wariant, w którym część wykonawców (oboiści, połowa chóru) jest w Dublinie „not available”, ale zagrać trzeba. Handel był sprawnym impresariem i kiedy przyszły lepsze czasy, powtórzył sztukę w Londynie, juz z chórem i obojami, na dodatek w obecności króla Jerzego, który podobno wstał przy „Alleluja”. Złośliwi wielbiciele twórczości Bacha twierdzą, że król wstał, bo nie mógł juz dłużej usiedzieć przy twórczości Handla i myślał, że triumfalne pienia zwiastują koniec. A tu zonk, bo po „Alleluja” jeszcze szmat nut do końca. Nierozważne wstawanie króla przy „Alleluja” stworzyło tradycję wstawania przy „Alleluja” bez względu na stan i wykonanie. Nie wszyscy o tym wiedzą, więc cześć wstaje, część siedzi a część wychodzi, żeby być pierwszymi w szatni.
Krakowski kościół św. Katarzyny, patronki między innymi filozofów, dziewic i polskich kolejarzy jest także ośrodkiem kultu św. Rity, patronki spraw beznadziejnych. 26 marca 2018 to niezwykłe miejsce gościło koncert inauguracyjny festiwalu Misteria Paschalia. Temperatura gotyckim budynku bliska zeru a na zbudowanej estradzie po raz pierwszy w Polsce jeden z najlepszych na świecie zespołów muzyki dawnej: baranie struny, krótkie smyczki, wiolonczele bez wsporników, trzymane siłą kolan. Na scenie trzy zestawy klawiszy: portatyw, klawesyn i szpinet: prawie jak na koncercie YES. Przed nami wersja londyńska trochę niesłusznie najbardziej znanego dzieła Jerzego Fryderyka , skleconego naprędce w dwa tygodnie w roku 1741. Dzieła, nie Jerzego Fryderyka. Jerzego Fryderyka sklecono w roku 1685 w Halle (ex-NRD) ku chwale Anglii (ex-UE).
Gdybym nie miał pojęcia o możliwościach Dunedin Consort, to szok byłby pewnie większy. Ale i tak zetknięcie się na żywo ze szkockim zespołem, dobrze mi znanym z płyt okazało się dużym przeżyciem. Niespecjalnie dobrze czuję się na koncertach (zazwyczaj fatalna akustyka + suchotnicy), po drugie nie jestem wielbicielem „Mesjasza”. Handel to dla mnie „Rodelinda” albo „Rinaldo”. Opera, nie bogobojne oratoria! Profanum, nie sacrum…
Ale oto często nudnawy w rękach innych wykonawców „Mesjasz” pod batutą Butta błyszczy i wciąga. Każda z 52 części ma swoją dramaturgię, ale też każda kolejna wynika z poprzedniej. Sklepienie gotyckiego kościoła okazuje się najdoskonalszym systemem nagłośnieniowym, jaki można sobie wyobrazić dla takiej muzyki i artyści bezwstydnie je wykorzystują. Soliści bez wysiłku wypełniają głosami przestrzeń i czas, najwyraźniej czerpiąc radość ze śpiewania w akustyce, która zdaje się ich samych uwodzić. Chwile, kiedy John Butt zastyga w oczekiwaniu na wygaśnięcie pogłosu zakończonej właśnie części, by zacząć następną, mają coś z magii.
Oczywiście „pod batutą Butta” to przenośnia, bo batuty jako takiej nie było. Zespoły grające w stylu historycznie poinformowanym noszą się nonszalancko i gardzą muszkami, batutami oraz wentylami w trąbkach. Maestro dyrygował zza szpinetu na stojąco, jednorącz, oburącz i całym sobą oraz niemal śpiewał wraz z chórem. Bez muszki i batuty. Trębacze sumiennie suszyli instrumenty po każdej dłuższej frazie, a w jednej z nieuniknionych dla zespołu grającego na historycznych instrumentach chwil strojenia klawesynista użył stetoskopu, by osłuchać swój instrument! Goście grający na Steinwayach mają jednak mniejszy fun!
Rewelacyjny koncert!
© MŚ 2018