Płyty roku 2018: Leif Ove Andsnes – Chopin: Ballady

źródło amazon.com

Norweski pianista, wielokrotnie nominowany do nagrody Grammy i posiadający w dorobku dość już imponującą dyskografię muzyki XIX i XX wiecznej, wydał w mijającym roku kolejną swoją płytę z muzyką Chopina. Tym razem to komplet czterech Ballad, przedzielonych trzema wybranymi Nokturnami. Jeżeli ktoś chce zacząć słuchać na poważnie Chopina, może śmiało zacząć od tej płyty:

Żródło: http://www.andsnes.com

Nie jest mi łatwo przypomnieć sobie jakiegoś wybitnego pianisty, który nigdy nie nagrał żadnego utworu Chopina. Nawet Glenn Gould, gardzący romantycznym „pianizmem” popełnił nagranie Sonaty Chopina, choć niektórzy twierdzą, że to wcale nie jest już sonata Chopina, tylko sonata Goulda z pożyczonymi od Polaka nutami.

Bo problem nie w nutach, tylko w stylu i interpretacji.

Jednym z popularnych zabiegów kompozytorskich i wykonawczych klasycyzmu i romantyzmu było tempo rubato, czyli nigdy do końca nie zdefiniowany sposób „zakłócania” rytmu utworu poprzez niewielkie zwolnienia i przyspieszenia wewnątrz taktu lub frazy. Czym jest równie nieuchwytny swing dla jazzu, tym tempo rubato dla pianistyki klasycznej: nie wiemy, co to naprawdę, ale wiemy czy jest, lub czy go nie ma. Gould programowo zagrał Sonatę bez rubato; mnie się to podoba, strażnicy jedynie słusznych interpretacji rwali włosy z głowy. Jeżeli je mieli.

Jeżeli lubicie, jak Amerykanie wyjaśniają europejskie zawiłości kulturowe, tutaj macie zabawne i pouczające wideo:

Wiek XIX to także okres rozwoju konstrukcji fortepianu, który pozwalał na osiąganie coraz większej dynamiki (różnicy między najcichszymi a najgłośniejszymi możliwymi dźwiękami) i głośności. Pamiętajmy jednak, że za czasów Chopina fortepiany nie były jeszcze ryczącymi bestiami i zapis w nutach fff (fortissimo possibile – najgłośniej, jak się da) oznaczał nieco mniej inwazyjny dźwięk, niż dziś.

Do rubato i rosnącej dynamiki hardware’u dodajmy jeszcze upodobanie XIX wiecznych kompozytorów do dramatycznych kontrastów emocjonalnych oraz stosowania coraz bardziej zawiłej harmonii i upodobania do chromatyki (w skrócie chodzi o jazdę po możliwie największej liczbie klawiszy, w ramach danej tonacji, a nawet poza nią, muzyków przepraszam za skrót myślowy).

W utalentowanych rękach ten arsenał, mądrze eksploatowany, daje niezwykłe efekty. Biegłe technicznie, lecz słabsze emocjonalnie jednostki dostają niestety do ręki uzbrojony granat, z którym nie bardzo wiedzą, co robić, poza tym, że ma bujać jak na okręcie i ma być kontrastowo i dramatycznie, a czego się nie dogra, to się dowygląda, krzywiąc się w wystudiowanych grymasach i miotając na zydelku.

Na krajowym podwórku dochodzi jeszcze cała pozamuzyczna otoczka wokół muzyki Chopina. Przez dziesiątki lat zrastała się z polską świadomością narodową, patriotyzmem, historią. W dniach chwały media podają nam polonezy, w chwilach żalu słyszymy wiadomy marsz. Chopin jest odświętny i przez lata tak się go u nas grało: wierzby płaczące, tęsknota za Ojczyzną itd. I chyba nie jest przypadkiem, że pierwszym premierem rządu po odzyskaniu niepodległości został pianista, wybitny interpretator Chopina, chociaż on akurat grał Chopina oszczędnie i bez nadmiernej emfazy:

youtube.com

Za czasów słusznie minionego ustroju zaczęła królować martyrologiczna wersja muzyki Chopina i w takim wydaniu atakowała z każdej flanki. Wyfiokowane panie, które z marsową miną rzucały się na klawiaturę jak na odsiecz Ojczyźnie przerażały mnie śmiertelnie. Nawet walce pod ich paluchami stawały się amunicją na szańcach powstańczych. Po skromności Paderewskiego nie zostało ani śladu…

Muzyka Chopina towarzyszyła szkolnym akademiom ku czci, można jej było posłuchać w Dzienniku Telewizyjnym i Polskiej Kronice Filmowej. Chopin w czasach mej młodości był w jednej osobie Wunderkindem, Wallenrodem, Winkelriedem i Bóg wie jeszcze czym, tylko nie kompozytorem. Rodził się we mnie bunt i po usłyszeniu mojej interpretacji walca cis-moll nauczycielka fortepianu zdecydowała, że po muzykę Chopina nie będziemy na razie sięgać… 

Chopina odczarował dla mnie Arturo Benedetti Michelangeli, którego nagrania z koncertu w Polsce z roku 1955 wpadły mi w ręce, kiedy byłem już dużo starszy. Nie wiem, czy była w tym jakaś ostentacja, ale ABM nie zagrał w ojczyźnie Chopina żadnej jego wirtuozerskiej kobyły, tylko banalny walczyk z pośmiertnego Opusu (czyli z kuferka, który Chopin kazał spalić). Dziś trudno mi wytłumaczyć, dlaczego słuchając tej prostej melodyjki, napisanej pewnie w kwadrans dla którejś uczennicy, nagle zobaczyłem, jak otwiera się przede mną cała muzyka Chopina i nigdy już nie będzie czymś obcym i nudnym…

youtube.com

W grze Leifa Ove Andsnesa jest coś z Benedetti’ego: szybkie, surowe granie, bez zatrzymywania się w każdym zakamarku partytury, oszczędność w doborze środków ekspresji przy jednoczesnym dbaniu o koloryt. To Chopin chłodny, nieco wycofany. Rubato jest tu przyprawą, nie głównym daniem. To jednocześnie granie lekkie: takty otwierające Balladę nr 1 przechodzą w prosty walczyk i pianista nie szuka w nim na siłę dramatu, wstęp do nr 2 brzmi u Andsnesa jak pozytywka, nie jak tęskna pieśń, co jest najczęstszym pomysłem na zagranie tego otwierającego fragmentu. Dobrze się tego słucha, bo Ballady bardzo łatwo rozkręcić emocjonalnie do nieprzytomności. Nie żeby mi się i takie granie od czasu do czasu nie podobało, ale z biegiem lat wolę jednak Chopina lekko schłodzonego. I raczej zmieszanego, nie wstrząśniętego.

Np. jak ten Nokturn z płyty Leifa:

Żródło: http://www.andsnes.com


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s