Dorastanie do Brucknera

Czyli: tylko krowa nie zmienia poglądów, ale…

Anton Bruckner. Odbijałem się od tej muzyki parę razy, deprymował mnie patetyczny ogrom, niemal architektoniczne podejście do kompozycji. Kilka lat temu koledzy podsunęli mi nagranie VIII Symfonii pod Carlem Schurichtem, ale pierwsze spotkanie nie było zbyt obiecujące. Napisałem wtedy (na pewnym, ciekawym forum): 

22 listopada 2009:

Słuchając Brucknera przypomniałem sobie pewną sytuację z liceum: kiedy narzekaliśmy na nudę i dłużyzny „Nad Niemnem”, wówczas obowiązkowej lektury, jeden z kolegów, człek oczytany wyraził zdziwienie: „Nad Niemnem” i dłużyzny? Skąd!? Nie bardzo mi to do niego pasowało; po krótkim dochodzeniu sprawa się „rypła”: kolega czytając Orzeszkową w jakimś obdartym, starym wydaniu, przeczytał tylko tom pierwszy i… czwarty, nieświadomie ominąwszy środkowe. 

Schyłek XIX wieku pozostawił po sobie dziesiątki dzieł zbudowanych w innej, niż nasza skali: budynki i obrazy wydaj się dziś za duże, symfonie za długie, powieści rozwlekłe. Gigantomania wieku pary i elektryczności tylko w przypadku wieży Eiffel’a się sprawdziła – mniejsza byłaby jak słup wysokiego napięcia. A tak przynajmniej Francuzi mają coś, z czego mogą być naprawdę dumni. 

Pośród zdecydowanie najmniej szanujących czas twórców królują niemieccy kompozytorzy, na czele z Ryszardem W. i Antonem B. 

Zostawmy na boku Wagnera. Jego brak czasowej dyscypliny wynika z „multimedialnej” formy, którą przyjął, z dominacji czysto teatralnej narracji. Akurat uważam, że Wagner potrafił genialnie prosto formułować swoje muzyczne pomysły i nigdy nie czułem, że np. „Zejście bogów do Valhalli” trwa choćby o sekundę za długo. Ale cały „Pierścień” z kilometrami recytatywów to już killer. Orzeszkowa… 

W „Ósmej” Brucknera są hektary wspaniałej muzyki, połączone milami kwadratowymi nudnych wykładów na temat rozwiązywania kompletnie niepotrzebnie zawiązanych harmonicznych supłów. Dodatkowo rozwiązania te są stuprocentowo przewidywalne! Odchudzenie jego symfonii o połowę byłoby aktem dobrodziejstwa! Coś jak przeczytanie „Nad Niemnem” bez opisów przyrody i innych inwentaryzacji… 

Dodatkowo muzyka tego okresu jest do dziś dawcą organów do hollywoodzkiej muzyki filmowej i te „stojące” akordy np. z pierwszej części i finału VIII Symfonii słyszy się co rusz w jakimś dreszczowcu made in USA. 

Mam też inny kłopot z Brucknerem, polegający na tym samym, co mój kłopot z Haydnem: trudno odmówić ich muzyce piękna i elegancji, ale czegoś mi brakuje: odrobiny szaleństwa, jakiegoś osobistego rysu, czy nawet rysy na idealnie lśniącym obliczu „czystej muzyki”, którą tworzyli. Ja Brucknera zostawiam sobie na starość.”

Jednak po kilku latach Schuricht wrócił do odtwarzacza i…

19 maja 2012 napisałem:

A teraz z rozdziawioną gębą słucham Ósmej pod Schurichtem i niczego mi nie jest za dużo. Scherzo powala w tym wykonaniu: bez afektacji, bez rubata i stawiania co rusz kropki nad… czymkolwiek, [nieczytelne słowo], Schuricht był wtedy po siedemdziesiątce, a to jest jazda bez trzymanki! Odszczekuję wszystkie głupoty, które tu wcześniej o Brucknerze napisałem! Słucham ósmej po raz siódmy i wszystko, co mogę wykrztusić to „o ja [nieczytelne słowo]!”

Chyba że… Napisałem kiedyś: „Ja Brucknera zostawiam sobie na starość.” Może to już?

Tak czy siak, nawrócony czy starszy i mądrzejszy często wracam do Brucknera. Ale to nie koniec moich przygód z Brucknerem, bo też nie cały jego opus jest dla mnie strawny. Symfonie IV, VII, VIII i IX to dość powszechnie najbardziej znane i lubiane dział AB . Na pewno nie należę do miłośników Nr 0 (jest taka!), I , II i III, niespecjalnie wielbię nr V (ale też najsłabiej ją znam) i bardzo, bardzo szybko uciekam przed nr VI. Szósta jest straszna! Pech polega na tym, że Kraków ją jakoś magicznie przyciąga. Na przestrzeni kilkunastu miesięcy zagrali ją u nas Antoni Wit z krakowską Filharmonią i Simon Rattle z London Symphony Orchestra.

Co jest nie tak z tą Szóstą? Wszystko i nic. Najsłabsza symfonia Antona Brucknera to zjawisko z rodzaju „najgorsza piosenka Beatlesów” albo „najnudniejsza książka Hemingwaya”. Są twórcy, którzy nie schodzą poniżej pewnego poziomu i w przypadku Brucknera, nieśmiałego dziwaka spod Linzu (poczytajcie sobie tutaj: https://en.wikipedia.org/wiki/Anton_Bruckner) ten poziom jest niewyobrażalnie wysoki. Już współcześni mówili o nim, że jest geniuszem i Szósta symfonia w wielu miejscach dostarcza na to dowodów. Ale jako całość jest dla mnie zbiorem pomysłów i motywów (nierzadko bardzo pięknych) powiązanych bez ładu i składu. Tak, miałem podobne odczucie przy pierwszych próbach słuchania Ósmej, która potem nagle się dla mnie otworzyła, ale Szósta otworzyć się nie może. Być może nic tam więcej w środku nie ma? Być może kompozytor chciał coś tu sprawdzić, przetrenować, odciąć się jakoś od przeszłości, bo chociaż Nr 6 nie jest jakoś diametralnie inny od poprzednich symfonii, to jednak następują po nim trzy wielkie, bardzo spójne dzieła, czyli Nr 7-9. 

ANTON BRUCKNER (1824-1896), źródło: Wikipedia

Za życia Brucknera wykonano Szóstą tylko raz, utwór nie miał dobrego PR i autor starał się chyba o nim zapomnieć, bo to jedyna jego symfonia, do której nie wracał i której nie poprawiał; wszystkie pozostałe, ku rozpaczy wydawców i wykonawców, mają po kilka autorskich wersji. Po śmierci Brucknera jego przyjaciel, Gustaw Mahler, poprowadził Nr 6 na koncercie, uprzednio przepisując część partytury po swojemu. Dziś integralność dzieła jest traktowana jak świętość i coś takiego jest nie do pomyślenia. Szkoda, bo kilka skreśleń zrobiłoby dobrze koncertowym wersjom wielu utworów. Tak zrobił kiedyś Mendelssohn z Pasją Bacha, teraz okrzyknięto by go wandalem lub zaliczono do grona  wykonawców pop.

W Szóstej Brucknera co rusz coś się zaczyna, kolejne akordy budują jakąś opowieść, po czym zaczyna się następna i następna i następna, a każda wzniosła i domagająca się uwagi. Przypomina to zwiedzanie Muzeum Watykańskiego, kiedy po wielu godzinach i kolejnej sali wypełnionej wybitnymi dziełami ma się ochotę tylko na Colę  i frytki, a nie na Kaplicę Sykstyńską. Rozbudowane repetycje (czyli jeszcze raz to samo albo prawie tak samo) irytują a finał ma z osiem kulminacji, zanim w końcu uda się go szczęśliwie zakończyć. Słuchając Nr 6 mam wrażenie, że klocki, z których jest zbudowany, można by ułożyć w zupełnie innej kolejności i byłoby to samo. Można też obdzielić nimi ze trzy poematy symfoniczne, bo wiele z tych „klocków” jest całkiem interesujących a niektóre są po prostu przepiękne. Nie zmienia to faktu, że inne, przydługie fragmenty to opisy przyrody i inne inwentaryzacje.

Czy można to zagrać ciekawie? Okazuje się że tak. Ale o tym już w następnym wpisie…

2 uwagi do wpisu “Dorastanie do Brucknera

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s